środa, 15 lipca 2015

Bez samochodu

Dzisiaj jeden z tych wielu Dni jakichśtam, bez patrona typu strażak, czy święty.
Czyli Europejski Dzień bez samochodu.
Jak często przy tego typu okazji, ja wracam do swoich wspomnień.
I właściwie każde kolejne zdanie mogłabym zaczynać "pamiętam ..."
Pamiętam puste ulice w okolicy mojego rodzinnego domu.
Na naszej, małej uliczce domków jednorodzinnych to nic dziwnego.
Prawie nigdy nie przejeżdżał nią prywatny samochód osobowy, bo nikt z mieszkańców takowego nie posiadał.
Podobnie było na przelotowej ulicy (w stronę Warszawy), gdzie pojawiały się od czasu do czasu taksówki, samochody MO, no i ciężarówki wszelkiej maści.
Te ciężarówki PKS to była zmora na naszej ulicy, bo kierowcy skracali sobie nią dojazd do pobliskiej bazy PKS.
Pod takie auto wpadł jeden z naszych psiaków - malutki, wesoły, puchaty szczeniaczek kundelek.
Był u nas dopiero od kilku dni i nie trzymał się jeszcze tak ogrodu jak dorosłe psy.
Na szczęście tego nie widziałyśmy - ja i moja młodsza kuzynka, która była u nas na wakacjach (to było na pewno jeszcze w czasach szkoły podstawowej, bo mieszkaliśmy jeszcze w starym domu).
Pomagałyśmy wtedy mojej mamie robić przetwory, chyba to były ogórki na zupę.
Pamiętam, że płakałyśmy cały czas kręcąc maszynką  i te nasze łzy tak prawie kapały do miski...

Pamiętam postój dorożek przy kościele, blisko mojej szkoły...
To był już jednak zmierzch ery dorożek, bo nieliczne pojazdy, które tam czasami widziałam, były mocno zdezelowane. A konie sprawiały równie przygnębiające wrażenie. Wtedy chyba po raz ostatni widziałam konie z klapkami przy oczach.

Pamiętam wielki (wtedy tak go widziałam), czarny karawan... jadący ulicą Woj.Polskiego od strony kościoła, prawdopodobnie w stronę cmentarza na Dołach. To dopiero był przerażający widok